Brian V. Larson „Legion Nieśmiertelnych: Świat Ciemności” – Tom IX
Dwa rosnące mocarstwa międzygwiezdne mają wkrótce spotkać się na polu bitwy.
Po upadku Królestwa Głowonogów ludzkość ogłosiła się władcami trzystu buntowniczych światów. Jednak w najdalszych zakątkach obszaru wcześniej kontrolowanego przez kalmary, wiele lat świetlnych od Ziemi, inne wrogie mocarstwo przeszło do działania. Kradnie nasze planety, jedną po drugiej.
Dowództwo ziemskich sił postanowiło zaatakować układ w centrum spornego obszaru, aby ustanowić tam wysuniętą bazę. Misja na Świecie Ciemności jest ściśle tajna i zabójczo niebezpieczna. Legion Varus ma uderzyć jako pierwszy. James McGill ponownie rusza w kosmos.
Ile okrętów posiadają wrogowie? Jak zaawansowana jest ich technologia? Tego nikt nie wie. Co gorsza, kompania natychmiast przybiera nieoczekiwany obrót. Prosta akcja zajęcia kompleksu orbitalnego zmienia się w krwawą rzeźnie. McGill ginie raz po raz. Wie jednak, że niektóre bitwy trzeba koniecznie wygrać - choćby nawet za cenę permanentnej śmierci.
OPIS Z TYŁU KSIĄŻKI.
Po raz kolejny powtórzę, że nie ma sensu pisać o czym z grubsza jest kolejna część mojej ulubionej rozrywkowej serii, gdyż opis znajdujący się z tyłu książki w większości oddaje sens tego, co chciałem napisać, lecz coś dorzucę od siebie, aby kronikarskiemu obowiązkowi zadość uczynić.
Zanim James McGill wyruszył w kolejną niebezpieczną przygodę, musiał najpierw uporać się z dorastającą córeczką, która zapragnęła pójść w ślady rodziców i zamierzała wstąpić do Varusa. Muszę przyznać, że z małej dzikiej dziewczynki zafascynowanej kosmosem oraz przyrodą (zbierała kości i miała nowoczesny teleskop) wyrasta na dziką nastolatkę, która wchodzi w okres buntu. Niestety James i Delia nie są wzorowymi rodzicami i nie potrafią upilnować córki, która w tym tomie pokazuje do czego jest zdolne zaniedbane dziecko (nie kończy się to zbyt dobrze, tyle mogę powiedzieć!).
Sami są winni, chociaż powiedziałbym, że James mimo dojrzałego wieku, wciąż ma mentalność niedojrzałego nastolatka i zamiast dojrzeć, rozwija „mimowolnie” romans z Galiną Turov. Rzecz jasna ich relacja trochę kojarzy się z serią „Harlequin”, czyli romansami dla kobiet, których budowę można określić na trzech schematach (on chce, ona nie, ona chce, on nie chce, oni chcą, ale sytuacja nie pozwala).
Skoro omówiłem dwa wątki w książce, pora się brać za to, co misie lubią najbardziej. McGill zostaje zdegradowany do rangi adiunkta (wcześniej piastował urząd centuriona) i wysłano na niebezpieczną misję do tytułowego „Świata Ciemności”. Tutaj w zasadzie mógłbym przepisać opis książki, bo faktycznie James zaliczy sporą liczbę zgonów, ale to wszyscy wiemy.
Nie mniej warto wspomnieć, że jedno ze wskrzeszeń odbędzie się u Clevera – szemranego typka, który jak zwykle ma do McGilla interes. Chodzi o pewną księgę w której posiadanie wszedł nasz główny bohater, jeżeli autor nie zepsuje wątku owego woluminu, wówczas będziemy mieli dosyć ciekawy finał serii.
Jedyne co mnie odrzuca w „Legionach Nieśmiertelnych” to kreacja głównego bohatera na „krynicę mądrości”, dacie wiarę, że chłop góruje intelektem nad swoimi przełożonymi, którzy najprawdopodobniej kupili swoje rangi w Laysach lub w odebrali jako bonus do zamówienia w McDonaldzie czy innym Burger Kingu.
Widać to doskonale w postaci Drususa, człowieka, który ma największą władzę, z którym liczy się wielu (jeśli nie wszyscy) legionistów oraz polityków. On powinien błyszczeć intelektem, geniuszem strategii, ale nie, to McGill jako rozsadnik chaosu wywołuje zamieszanie, a reszta (w tym on) próbuje ogarnąć wątłym rozumem co się wydarzyło. Tego typu zachowania oraz zachowanie godne McGilla (chodzi o romans!) nie przystoi osobnikowi o jego pozycji w wojsku. Nie ma w tym żadnego usprawiedliwienia, nawet jeśli za bardzo nie miał kontaktów romantycznych bądź seksualnych z kobietami i akurat trafiła mu się okazja. Po prostu ta postać została tutaj zgnieciona.
Nie mniej pomijając tego typu błędy logiczne oraz fakt, że można uznać te serię za typowy serial akcji, gdzie ma się dużo dziać i niekoniecznie ma być tam jakaś mądrość, to wciąż mamy do czynienia z dobrą książką, która ma pozwolić się czytelnikowi zresetować, coś jak wóda, tylko, że literacka i może z domieszką czegoś mocniejszego, żeby szybciej siekło mózg, aby nic nie czuć. ;)
PODSUMOWANIE:
Pomijając fakt, że nie jest to seria książek, która ma nieść jakiś filozoficzny i ma pełnić funkcje relaksujące bądź rozładowujące napięcie wynikające z ciężkiego dnia pracy, to powiem tyle: jeżeli nie odbiliście się po pierwszym tomie, czytajcie dalej. Jeżeli szukacie czegoś „lepszego” to przeszukajcie ofertę wydawnictwa Drageus Publishing House. Na pewno mogę polecić „Gwiazdozbiór kata” Rafała Dębskiego – jest to wznowienie rozbudowane o dwa dodatkowe opowiadania oraz książkę Dariusza Domagalskiego „I niechaj cisza wznieci wojnę”.
OCENA: 6/10
KSIĄŻKĘ KUPICIE TUTAJ:
Życzę miłej lektury!
Karol Król