Skowyt młodego wilka! – czyli komentarz do panelu dyskusyjnego Jacka Inglota „O prawdziwym końcu Wielkiej Fantastyki”!

Szanowni Państwo!

Od wielu lat goszczę na Facebooku pośród rodziny jak i znajomych kilku pisarzy fantastyki. Pośród licznych zdjęć lub wpisów komentujących sprawy bieżące lub rodzinne, dostrzegam u nich wpisy na temat kondycji literatury fantastycznej.

Pośród nich znajdują się zarówno pozytywne jak i negatywne opinię o książkach. Jacek Inglot na tegorocznym „Sedeńkonie” wraz z paroma uczestnikami, będzie dywagować „O prawdziwym końcu Wielkiej Fantastyki”.

Na swoim profilu na Facebooku dorzucił kilka zdań na czym ma się opierać dyskusja, więc postanowiłem wypisać najważniejsze kwestie i dorzucić parę przemyśleń od siebie, stąd też pomysł na wpis na bloga. (Zrzuty ekranu zawierające dokładny opis panelu będą dostępne na Facebookowej stronie Dziennika.)

Istotne kwestie poruszane na panelu to:

a) systematyczny spadek nakładów przy jednoczesnym niesłychanym wzroście publikowanych tytułów (ukazuje się ponad 300 fantastycznych książek rocznie fantastycznych polskich autorów, jedna dziennie!),

b) trwa ucieczka wartościowych autorów do innych konwencji, głównie kryminału,

c) trwa istna inwazja samowydawców-grafomanów, ich ofiarą pada głównie fantasy i horror,

d) w badaniach BN systematycznie spada liczba czytelników fantastyki, za to przybywa kryminałowi.

Te cztery podpunkty zapowiadają iście ciekawą dyskusję i mam nadzieje, że Jacek Inglot wykorzysta moje spostrzeżenia jako argumenty popierające jego tezy. Niestety nie będę obecny na panelu, więc chociaż w ten sposób wezmę w nim udział.

Także życzę wam fascynującej dyskusji oraz zapraszam do moich dywagacji.

I. Obecnie mamy ogromny wysyp nowej fantastyki, a do tego należy doliczyć wznowienia dzieł kultowych pisarzy z ubiegłego wieku (np. Diuna Franka Herberta ma nową szatę graficzną). Często też brakuje swoiste „filtra”, który eliminowałby słabszą literaturę niczym makrofagi szkodliwe bakterie, ale niestety żyjemy w dobie dzikiego kapitalizmu, więc każdy chce zarobić.

Kto wie czy debiutant po drugiej książce nie będzie kolejnym Sapkowskim, czy Pilipiukiem znoszącym złote jaja dla wydawcy? Do tego należałoby wziąć pod uwagę mniejszą ilość konsumentów, więc mówiąc fachowo: mamy nadpodaż surowca jakim jest fantastyka, a brak nam czytelników mogących rozbić ten przysłowiowy mur.

Być może należałoby się zastanowić nad tym z perspektywy dzisiejszego fandomu, gdzie nie trzeba czytać książek, żeby nazywać się fanem fantastyki. Dzisiejsi członkowie fandomu grają na kompaturze/konsoli/telefonie w produkcje zaliczające się do gatunku np. „Gothic, Wiedźmin, Eldar Scrolls”, czy różne wariacje wirtualnego systemu Dungeons and Dragons jak „Icewind Dale czy Baldur's Gate”.

Wśród nich są także miłośnicy filmów czy seriali, a i tu znajdziemy coś pasującego do nas, choćby: „Lucyfera, Blade'a, Shreka, Star Treka, Star Warsy” czy nomen-omen „Pierścienie Władzy”.

I należałoby do tego doliczyć fanów mangi oraz anime, których zdecydowanie przybywa, a i u nich znajdzie się bogata oferta np. „Pokemon, Fairy Tail, Bakugan czy Dragon Ball”. Mógłbym też wspomnieć o graczach w papierowe RPG czy inne planszówki, ale tutaj myślę, że są dość aktywnie czytającą grupą…

To właśnie ich należałoby zachęcić do czytania dobrej literatury, a mało który konwent (o ile takowe mają odpowiednie podpunkty) propaguje ciekawe książki. Z reguły i tak trzeba szukać na własną rękę lub opierać się na poleceniu przez znajomego lub członka rodziny ewentualnie kogoś z Internetu. Gdyby każdy pisarz w trakcie wywiadów polecał jakieś tytuły oprócz swoich, to może mielibyśmy sposób na zwiększenie czytelnictwa fantastyki i w ogóle literatury!

I pomyśleć, że za czasów PRL-u problem był zgoła odwrotny. Mieliśmy ogromne zapotrzebowanie na fantastykę, a niewiele książek drukowano, w dodatku nakłady dość szybko znikały, czego potwierdzeniem będą cytaty z filmu „Fantastyczny Matt Parey” w reżyserii Bartosza Paducha.

Na pytanie reporterki: „A na co państwo liczyli jeśli wolno spytać?” i otrzymała taką odpowiedź: „Na nowe wznowienia opowieści fantastycznych, które miały być. Niestety nie ma. Może były rano?”.

To mój najmocniejszy argument, gdyż urodziłem się grubo po komunie, a jak nie jesteście pewni czy mam rację, spytajcie się kogokolwiek kto wtedy działał: Krzysztof Sokołowski, Konrad T. Lewandowski, Marek Oramus, Rafał Ziemkiewcz oraz wielu innych członków fandomu 1.0.

Pewną próbą rozwiązania zapotrzebowania było pismo „Fantastyka”. Niestety ono również temu nie poddało, choć z opowieści czytelników można wywnioskować, że magazyn znikał w kioskach jak ciepłe bułeczki z półek w piekarni.

Z czasem pojawiało się więcej fantastycznych książek, a samo pismo przeżywało swój złoty wiek (polecam obejrzeć Fantastycznego Matta Pareya, jest dostępny m.in na Netflixie), a rynek fantastyki jakoś żył. Raz lepiej, raz gorzej. Poziom dzieł był jednak solidny, aż do niedawna...

Tu mała przerwa na dane statystyczne opracowane przez Bibliotekę Narodową” (link na dole tekstu) i jeżeli dobrze rozumiem diagramy, to popyt na literaturę fantastyczną wzrósł w stosunku do 2022 roku o 5%, zaś kryminał, sensacja i thrillery odrobinę spadły o 4%.

Jednakże wciąż nad nami mają przewagę o jakieś 16%. Także zamiast toczyć jałowe dysputy na temat polityki oraz poglądów danego autora, bierzcie się do czytania, a tym samym poprawiania nam statystyk!

W końcu kiedyś fani fantastyki byli apolityczni, liczyła się fantastyka, nie wierzycie? Spytajcie się kogoś ze starego fandomu, żeby opowiedział wam historię jak Lech Jęczmyk i Adam Hollanek spotkali się na konwencie.

Nie żyjcie polityką, poprawnością polityczną. Olejcie to! Choć czego wymagam od kogoś, kto nie interesuje się historią społeczeństwa do którego należycie, bo was interesuje „tu i teraz”, a nie przeszłość. Koniec zbędnej dygresji. Idziemy dalej.

II. Jeżeli śledzicie losy autorów fantastyki oraz sam rynek książki to nie powinniście się zdziwić drugiemu podpunktowi. W końcu fikcja rzeczywista sprzedaje się znacznie lepiej, niż jakakolwiek rodzima fantastyka, stąd nic dziwnego, że wyrobieni warsztatowo autorzy piszą książki z nowego dla siebie gatunku, żeby spróbować żyć godnie z pisarstwa.

Żeby nie być gołosłownym przytoczę trzech przykładowych autorów, których możecie kojarzyć z kryminałów/obyczajówek/akcji, ale zaczynali jako twórcy fantastycznych powieści lub zbiorów opowiadań.

Anna Kańtoch wypuszczała swoje książki w wydawnictwach „Runa” oraz „Fabryka Słów”, gdzie czytelnicy mogli zapoznać się z takimi dziełami jak „Diabeł na Wieży” czy „Ciernie”.

Jakub Ćwiek zaczynał w „Fabryce Słów” od serii „Kłamca”, „Liżąc Ostrze”, czy „Gotuj z Papieżem”, gdzie później przeszedł do wydawnictwa SQN i tam wydał też serię pod tytułem „Chłopcy”. Teraz znany jest bardziej z takich pozycji jak „Szwindel” czy „Topiel”.

Eugeniusz Dębski tworzył najwięcej fantastycznych dzieł jeżeli bierzemy pod uwagę opowiadania oraz wydane książki, ale obecnie wraz z małżonką Beatą pisze kryminały. Parę tytułów z dzieł fantastycznych to: „Oprawca Boży”, „Tropem Xameleona”, „Piekło dobrej magii”. Z kryminału podam dwa: „Dwudziesta trzecia” i „Zimny Trup”.

Także jeszcze raz, ale w skrócie: „Pisarz fantastyki chce pieniędzy, więc idzie w kryminał, bo lepiej płacą i nakłady schodzą!”.

Warto też wspomnieć o niskim progu wejścia jako autor kryminału/sensacji/obyczajówki, gdyż wielu zapaleńców idzie w fantastykę ,gdzie jak wiecie mamy przesyt i ciężej jest się wybić. W końcu tutaj jest jeden Mróz piszący taśmowo swe dzieła, a w fantastyce mamy takich na pęczki i nie chcą przestać! ;)

III. Ciężko jest negować zdanie autora panelu. W końcu nie mówimy o wartościowych autorach wydających własnym nakładem książki, które przeszły pod czujnym okiem fachowców ani też o ludziach wydających kroniki, albumy rodzinne, tylko o pisarzach produkujących wątpliwej jakości dzieła, gdzie w tradycyjnych wydawnictwach nie powinny nigdy ujrzeć światła dziennego.

Niestety ostatnie lata pokazują, że czytelnicy są w stanie przeczytać każdą książkę, nawet taką, którą określa się mianem śmierdzącego łajna, czego głównym przykładem jest „Rodzina Monet” Weroniki Marczak.

Podstawowym problem samowydających się grafomanów jest przekonanie o własnym geniuszu. Stąd mają problem z zaakceptowaniem fachowców od redakcji, czy korekty tekstu, gdyż ego mają porównywalne wielkie jak odległość z Ziemi do Słońca.

W dodatku myślą, że są drugimi Sandersonami, Brettami, czy innymi Martinami, więc nie muszą przyjmować krytycznych poprawek na klatę, gdyż działają w myśl zasady: „płacę to wymagam!” i taki redaktor/korektor wzrusza ramionami, podaje numer konta, a potem czeka na kolejnego despe... znaczy klienta.

O resztę osób odpowiedzialnych finalnie za wypuszczenie książki na rynek, nie będę wspominać. Zwróćcie uwagę na fakt, że dzieła owych grafomanów często są: niezredagowane, nie zostały poddane korekcie, czy mają błędny skład albo błędy wydruku.

Kwestią drugorzędną są pieniądze. Dzięki nim opłacają wydanie książki w solidnym nakładzie. Ubożsi nie mający zbyt wielkich oszczędności mają zapewne od 300 do 500 egzemplarzy i żyją nadzieją na sprzedaż całego nakładu, aby zrobić ewentualny dodruk.

Natomiast dużo groźniejsi są tacy, co posiadają firmy lub zarabiają na tyle, żeby zatruwać rynek swymi wypocinami. Wabią czytelników elegancko wydanymi książkami oraz gadżetami pokroju ozdobionego kuferka w którym są ich dzieła ozdobione pięknymi dedykacjami z autografami.

Również oni zachęcają do obrania drogi samowydawcy, w końcu niby 100% zysku jest dla autora, więc to lepsze od tradycyjnych wydawnictw. Niestety z reguły milczą na temat źródeł finansów, więc nie dajcie się zwieść w zapewnienia o życiu z pisania.

W naszej Ojczyźnie może niewielki promil ludzi z tego żyje, ale zdecydowanie nie ONI. Jak wspominałem mogą zarabiać niezłe pieniądze lub mają partnera/partnerkę zarabiających niezłe pieniądze lub prowadzą dobrze prosperujący biznes. Także nie ufajcie im, są nieźli w marketingu, ale mają pieniądze, żeby opłacić klakie, tfu! recenzentów i mogą psuć rynek nie bacząc na fakt, że sami na tym cierpią.

A czemu chcą wydawać za własne? Najczęściej są odrzuceni przez wydawce. Jasne. Może się zdarzyć, że selekcjoner w wydawnictwie odrzuci dobrą książkę, a później dowiadują się, że odrzucony autor odnosi sukcesy u konkurencji. Nie wierzycie w to co napisałem? Poproście Jacka Komudę żeby opowiedział wam u kogo chciał pierwotnie wydać „Wilcze Gniazdo” i zapewne pluje sobie ta osoba po dziś dzień w brodę. Może Komuda podzieli się tą historią. :)


Także o samowydawcach-grafomanach w skrócie:

1. Są przekonani o swoim geniuszu i nawet jeśli znajdą fachowca wśród redaktorów/korektorów tekstów, to nie muszą akceptować jego poprawek w myśl zasady: „płacę to wymagam!”

2. Zazwyczaj są nieźli z marketingu, czego skutkiem jest promowanie swoich niskiej jakości dzieł. W ten sposób budują pozycję na rynku, a jednocześnie robią anty-reklamę polskiej literaturze.

3. Zachęcają młodych, niedoświadczonych autorów pójściem drogą samowydania. Jednym z licznych argumentów jest: „decydowanie o książce na każdym kroku i całkowitym zysku dla autora”, co daje w większości przypadków negatywny efekt oraz milczą na temat „źródeł dochodu aby zacząć przygodę z samowydawaniem”.

Ostatni podpunkt zasugerowany przez Jacka Inglota udało się rozszerzyć dużo wcześniej, więc zamiast tego proponuje zmianę hasła przewodniego podpunktu „d”.

NIERZETELNI „RECENZENCI” PLAGĄ NASZYCH CZASÓW!

Kiedy byłem dużo młodszy niż teraz, zdarzało się czytać gazetę pod tytułem Angora, gdzie oprócz standardowych wiadomości z kraju i świata, znajdowało się miejsce na zrecenzowanie danej książki.

Zazwyczaj opinię miały od 2 do 4 stron i były jeszcze małe akapity z krótkimi opiniami o paru innych tytułach, a teraz jeśli chcę znaleźć szybciej opinię na temat interesującego tytułu, muszę przeszukiwać Internet. Przeważnie wchodzę na „Lubimy Czytać” i przeglądam opinię. Większość jest jedno zdaniowa coś w stylu: „Mi się podobało!”, czy „Fajne, fajne, chce więcej!” i do ich autorów nie mam żalu.

Natomiast niechęć dominuje, kiedy czytam „recenzje” od „recenzentów”, którzy otrzymali egzemplarz od wydawnictwa lub autora, to na ich barkach spoczywa odpowiedzialność ocenienie książki i zachęcenie do kupna lub wręcz przeciwnie.

Niestety wielu opiniotwórców (recenzenci mają z tego kasę :P) działa jako darmowy marketing, przez co miast pisać rzetelnie o danej pozycji, zaczynają wychwalać wszystko co dostaną, nawet jeśli będzie to totalny gniot i tak będą go pudrować, żeby się sprzedał.

Wiecie te same zdania co wcześniej dałem w cudzysłowie plus przepisanie opisu z okładki lub streszczenie fabuły i nic poza tym. Czyżbyście się bali drodzy recenzenci, że przestaną wam wysyłać darmowe książki?

Przez wasze fałszywe opinie wydawnictwa, wolą wciskać czytelnikom bubel, a czytelnicy zamiast z tym walczyć, łykają wszystko jak pelikany, bo w końcu XXZ polecał to nie może się mylić!

Żyjemy w okresie kapitalizmu, a dopóki nie macie umowy z danym wydawnictwem, gdzie oprócz książki czerpiecie zysk (np. 200-250 złotych od pozytywnej opinii) to piszcie prawdę. W końcu nie jesteście darmowym marketingiem, to wydawnictwo powinno dbać o sprzedaż, nie WY! Waszym zadaniem jest poinformowanie czytelnika czy wydać ma te 50-60 złotych na dany tytuł, czy lepiej żeby inaczej spożytkował pieniądze.

Wyobraźcie sobie taką sytuację, że jestem słynnym właścicielem lokali gastronomicznych, gdzie serwuje pizze, kebaby, hamburgery oraz normalne obiady. Stołujecie się u mnie przez najbliższe pięć lat i jesteście zadowoleni, nie tylko ze względu na świeżość produktów, lecz również z atrakcyjnych cen.

Stosując „pocztę pantoflową”podajecie znajomym, rodzinie i innym namiary na moje placówki. Dekadzie przestaje wam smakować. Czujecie podświadomie jakiś szwindel. Może przycinam na składnikach lub spadła ich jakość?

I ceny tak jakoś urosły, choć może to wina wzrostu opłat za wodę, światło i podatki. Ale was to nie interesuje. Przestajecie kupować. Nie polecacie lokalu innym. Ściągam po miesiącu jakiegoś Tik-Tokera, który ma ogromny zasięg w Internecie. On robi reklamę, że jedzenie złe nie jest jak sądzą klienci. Postanawiacie dać jeszcze jedną szansę. I niestety jesteście zawiedzeni.

Oszukani i być może dzień kończycie grając o tron z rodziną. Natomiast ja po jakimś czasie dochodzę do wniosku, że lepiej było dbać o jakość oraz standardy swoich produktów, lecz stali klienci już do mnie nie wrócą. Przepadli. Bo poziom nie ten, co kiedyś.

Tak samo jest z „recenzentami”. Będą zachwalać tandetny produkt, będziecie go kupować. Może nie sparzycie się za pierwszym razem, ale wciąż możecie ulegać słodko-pierdzącym opinią o nowościach na stronie wydawcy, gdzie chwalą mocno autora jakby był ósmym cudem świata, albo co najmniej kolejnym Tolkienem, czy Martinem.

Gdyby faktycznie tego typu opinie zachęcały do kupowania oraz czytania, wówczas poziom czytelnictwa byłby zgoła inny, podobnie byłoby ze sprzedażą fantastyki.

Nie trzeba pisać grubych niczym „Iliada” Homera opinii. Długość nie ma znaczenia. Wystarczy, że jakość tekstu będzie stała na wysokim poziomie i potencjalny nabywca będzie wiedział, czy warto dany produkt kupić.

Tym bardziej, gdy macie zdecydowanie większe zasięgi niż ja. Zrobicie kawał dobrej roboty dla popularyzacji dobrej literatury i kto wie, może przerzedzi się trochę sytuacja na rynku.

Wydawcy będą o was walczyć, dając lepsze dzieła, a istniejący na rynku autorzy będą walczyć o wasze zainteresowanie oraz pieniądze! :)


PODSUMOWUJĄC:

Polska Fantastyka zmierza ku upadku. Winy jednak nie można zrzucać tylko i wyłącznie na samowydawców-grafomanów, lecz mimo ich wkładu, są jednak tylko i wyłącznie jednym z wielu elementów przez który kondycja rodzimej literatury jest jaka jest.

Niestety miałkość, grafomaństwo, powszechna wtórność oraz kopiowanie innych dzieł kultury oraz popkultury dosięga również autorów z tradycyjnych wydawnictw. Dorzućmy miernych „recenzentów” oraz brak promocji fantastyki wśród najmłodszych czytelników, to gotowy przepis na upadek.


Mam nadzieje, że dyskusja na „Sedeńkonie” będzie trwać przynajmniej cztery godziny, gdyż to co dostrzegłem powinno dostarczyć uczestnikom i czytającym ten wpis sporo do myślenia.


Karol Król, młody wilk Polskiej Fantastyki


Kopiowanie tekstu do magazynów, fanzinów i tak dalej, tylko za moją zgodą. :)

Popularne posty